W czwartek rano już się upewniłem, że na skarpie zaparkował Groszek – zielony VW T4 który należy do kampermaniaków. Skończyło mi się wolne, więc szybko tylko poszedłem z Freją po banice do ajranu, rozłożyłem “biuro” i zacząłem normalny dzień pracy. Jak to ja – nawet na popołudniowym spacerze nie zebrałem się, żeby zagadać, a wieczorem już widziałem, że wszyscy siedzieli i nie chciałem przeszkadzać.
Wieczorem moja żona wysłała do mnie screenshoty wiadomości na Instagramie. Aldona znalazła jakimś cudem Freji profil i zaprosiła mnie do nich na bułgarskie piwo. Dowiedzieli się o mnie od tego starszego małżeństwa, które wyjechało jeszcze tego popołudnia. Zabrałem jedno z win, które kupiliśmy parę dni wcześniej i dołączyłem.
Poza Aldoną i Danielem, na miejscu poznałem jeszcze dwie rodziny. Pierwsza para okazała się prawdziwymi “wyjadaczami” – podróżowali od 12 lat kamperami i prowadzili wynajem karawanów. Druga para natomiast też dopiero zaczynała przygodę z vanlifem i wybrali się do Turcji z dwójką dzieci.
W takim towarzystwie spędziliśmy cały weekend od czwartku do poniedziałku rana. Co rano spotykaliśmy się na kawie, a co wieczór piliśmy i jedliśmy bułgarskie specjały. Było wiele rozmów i nawet jedne urodziny. Każdy codziennie zarzekał się, że wyjedzie z rana kolejnego dnia, lecz koniec końców pojechaliśmy dopiero w poniedziałek. Spędziliśmy wspólnie świetny czas i każdy widać potrzebował chwilę się zatrzymać i nabrać sił na dalszą podróż.
Po pracy wybrałem się na zakupy do Janet marketu. Od początku wjazdu do Bułgarii to najlepszy sklep na jaki natrafiłem. Wygląda trochę jak Makro, czyli wszystko jest ułożone działami i łatwo się szukało rzeczy. Potem pojechałem zatankować wodę, zlać kota i zastała mnie noc. Dojechałem tylko kawałek do Burgas na plażę, na której spędziliśmy parę nocy i dalej ruszę już jutro na miejsce, które pokazał mi Daniel.